Najnowsze wpisy


sie 10 2003 -=Lepszy nikT?!?!=-
Komentarze: 1

W czym ja, student środka, jestem lepsza od człowieka pracującego fizycznie? Nic nie umiem. Jestem po ogólniaku, w trakcie studiów. Nawet expedientką być nie mogę, bo nie mam papierka obsługi kasy fiskalnej. I czy mimo to, mogę, ba, według co poniektórych mam wręcz prawo (boję się dodać „i obowiązek”) wywyższać się nad człowiekiem pracującym przy wykańczaniu wnętrz? Człowiekiem, który jest specjalistą w swoim fachu, wykonuje swoją pracę sumiennie, uczciwie i porządnie? Czy sam fakt wpływowej rodziny z nazwiskami (chociaż to, które noszę ja, nic nie znaczy), daje mi przywilej oceniania, kto zasługuje sobie na moją uwagę, a kto nie?! Jak można mnie, dziewczynie inteligentnej i wykształconej, zwracać uwagę, ba, wręcz narzucać, z kim mogę i w jakim stopniu zawierać znajomości, a z kim nie! Jak można z wyższością sprawić mi burę, argumentując wstydem przynoszonym rodzinie, której, nawiasem mówiąc, świetność minęła już dawno?! Dlaczego takim tabu miałby być fakt, że bez mrugnięcia okiem zaakceptował mnie człowiek, z którym rozumiem się w pół zdania, którego ja zaakceptowałam momentalnie, mimo ostrożności w dobieraniu znajomych? Czy to, że w miejscu, gdzie od lat niezmiennie czuję się obco i z którego uciekam jak od ognia, nagle poczułam się jak w domu, szczęśliwa, nie wystarczy? Do diabła, czy wy wiecie, kiedy ja ostatni raz byłam szczęśliwa?! Dlaczego, skoro wy jesteście tak obleśnie dwulicowi, mierzycie innych tą samą miarą? Ociekającą zmanierowaniem, fałszem i zakłamaniem. Zacofaniem i wąskim polem widzenia. Ja, moi kochani, nie mam zamiaru się dostosować. Nie mam ochoty na zmanierowanie. I nie obchodzi mnie, co ludzie powiedzą.

bonnie : :
cze 09 2003 -=Alistair=-
Komentarze: 0

-= =-

(...) Nie chcę zamykać oczu

Nie chcę zasypiać

Bo brakuje mi Ciebie

I nie chcę tracić chwili (...) bardzo swobodne tłumaczenie Aerosmith

Uczyłam się Jego rysów: wodziłam delikatnie palcem po czole, nosie, brwiach, ustach. Zanim zasnęłam wsłuchiwałam się w jego uśpiony oddech, patrzyłam na Niego, starając się zapamiętać każdy szczegół. To smutne, jak spragniona byłam kilku zaledwie gestów, i jak wiele dawały mi radości. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego nadal tak bardzo mi Go brakuje.

 

Spotkałam fantastycznego człowieka. Jedynego. Nie uwierzyłabym, gdybym sama tego nie przeżyła. Przeżyłam i pamięć o Nim pali mnie żywym ogniem. Jest blisko i daleko. Nic nas nie dzieli i nic nie łączy.

 

-Co to jest? Co Ty robisz?

-Nnnie, nic... .

-Co, będziesz się ciąć?

-Zjedz nogę?

-Dobra, ale beze mnie. Nie chcę na to patrzeć.

-Tia, jakbyś miała jakieś wyjście. Zresztą, nie mam zamiaru się ciąć. Chcę sobie zrobić kanapkę. Z pomidorem. Stąd ten nóż.

-Ughmmm. Myślałam... .

-Za dużo myślisz. Wyluzuj, chociaż raz. Nie czas w końcu uspokoić się?

-Wiesz, że nie potrafię. Potrzebuję emocji i uczuć. Nie chcę być zimna jak ryba.

-Chcesz krzyczeć.

-Chcę krzyczeć.

-Wiesz, potrafię zrozumieć ludzi, którzy się sami ranią. Ból pozwala zapomnieć, a krew... krew to życie, ciepła, tętniąca, czerwona krew... . Widzisz, że skoro leci, to jeszcze nie umarłaś do końca. Bo przecież jest w tobie coś żywego... .

-Jesteś chora. Obie wiemy, że z każdym dniem masz coraz mniej. Wokół ciebie jest zimno, a ty nie możesz powstrzymać poczucia winy.

-Nienawidzisz tej pustej samotnej rzeczywistości, ale jednocześnie chciałabyś się w nią osunąć do końca- nie czuć, nie czekać, nie marzyć... taki bezpieczny ból, który nie zelżeje, ale i nie nasili się... .

-Nienawidzę swojego życia.

-Nienawidzę go.

 

-=Alistair=-

Stał na kamienistym klifie, odwrócony tyłem do fal roztrzaskujących się o skały. Obserwował jeźdzca, zmierzającego doliną ku ciemnej ścianie puszczy. Pomimo odległości doskonale widział jego błękitno-szare włosy, wąskie, zimne oczy i zaciśnięte ze zdecydowaniem usta. Na palcu prawej dłoni nienaturalnie jasnym blaskiem błyszczał srebrny pierścień, z osadzonym w nim szkarłatnym diamentem. Nad klifem leniwie dryfowała ciepła, gesta mgła, topiąc go w szrao- błękitnym dymie. Uśmiechnął się i wykonał ręką ruch, dając znak przygotowania do rozpoczęcia wymarszu. Stał na środku osady. Dookoła nieo unosiły się gliniane konstrukcje, wysokie na kilka pięter, składające się z dziesiątek małych, ciasnych jam. Na ziemi, u jego stóp, wśród szczątków broni i śmieci, leżało ciało pokonanego wodza. Uklęknął i rękojeścią noża rozchylił mu szczęki. To faktycznie był człowiek.

***

„Wino to przedziwny wynalazek. Jak kobieta. Najpierw człowiek go pragnie, rozkoszując się każdym łykiem, żeby potem zastanawiać się, po cholerę serwował sobie truciznę”. Leniwie przeciągnął się na niewygodnej pryczy, otworzył senne oczy. Musiało dochodzić południe, z zewnątrz zajazdu dochodził właściwy dla tej pory dnia hałas. Ziewnął głośno i ze zdumieniem stwierdził, że jego ręka natrafiła na coś dziwnie miękkiego, co materacem wypchanym słomą być nie mogło. Z przekąsem doszedł do wniosku, że leżące obok niego kłębowisko błękitno- białych włosów musi zapewne należeć do kobiety. Obrócił się na bok i podpierając głowę ręką przyglądał się w sumie mało zaskakującemu odkryciu. Tak, ponad wszelką wątpliwość obok niego leżała kobieta. Całkiem ładna nawet. Miała oliwkową, lekko opaloną skórę. Zauważył, że na łopatkach, symetrycznie po obu stronach kręgosłupa ma wytatuowane jakieś znaki. Delikatnie odgarnął jej włosy, przypatrując się symbolom. Znaki Gildii Czarodziejów- wskazywały na to, że domniemana przyjaciółka posługuje się magią. Zdziwił go jednak chaotyczne runy pod nimi. „Dziwne... o ile się na tym znam, to ten symbolizuje ogień... a ten upiory... ale to nie możliwe, bo to by oznaczało gorejące upiory... a powszechnie wiadomo, że kogo jak kogo, ale upiora spalić się nie da. Upiór ma ta do siebie, że jest lodowato zimny. A może to chodzi o jakiegoś demona...” zainteresował się Alistair. Dotknął tatuażu. Ze zdziwieniem stwierdził, że od wypukłych linii bije zimno... miłe, wibrujące pod dotykiem palców zimno. Przejechał dłonią wzdłuż linii kręgosłupa. Reszta ciała kobiety była zachęcająco ciepła i miękka. Zsunął niżej koc, bawiąc się kosmykami jej włosów. Kiedy popatrzył na jej szczupłą twarz uświadomił sobie, że spod jasnych rzęs przyglądają mu się ciekawie jeszcze odrobinę zaspane, szare oczy. Normalnie w takich sytuacjach należało powiedzieć kilka komplementów, wymienić kilka zdawkowych uwag i zaznaczyć, że pokój opłacony jest do zachodu, więc może zostać tutaj jak długo chce. On natomiast ma zamiar ruszyć w dalszą drogę, naturalnie jak najszybciej i naturalnie sam. Ale to nie była taka zwyczajna, zdawkowa sytuacja do zapomnienia. To, że w gruncie rzeczy nieznajoma obróciła się kładąc na plecach i przeciągając jak kotka, nie zważając na zsunięte pod pępek prześcieradło, nie miało aż takiego znaczenia, jak mogłoby się zdawać. Fakt, że nigdy w życiu nie widział piękniejszej kobiety również nie musiał tu odgrywać decydującej roli. Sleyer był zdania, że sens życia stanowią przygody niosące ze sobą niezapomniane doświadczenia i przeżycia. Kiedy nieznajoma obracała się, zsuwający się koc odsłonił kolejny, niewielki tatuaż na jej brzuchu. Sleyer doskonale znał takie symbole. Pozornie chaotyczne trybale dla niewprawnego oka były tylko plątaniną linii i kształtów. Ale dla tych nielicznych, którzy potrafili rozpoznawać heraldykę magów, były niczym księgi, z których można czytać o właścicielu.

-Nie wiesz, co to za znak, prawda? Rozpoznałeś Gildię, ale nie masz pojęcia, co symbolizuje, który stopień wtajemniczenia i rangę, prawda...?

Miała niski, ciepły głos. Uśmiechnął się i spojrzał spod przymrużonych powiek na jej przebiegły uśmieszek. Milczał, chciał, żeby sama mu powiedziała.

-Pamiętasz, jak się tu znaleźliśmy?

-Jesteśmy w centrum eD’ or En Blarca, mieście słynącym z osiągnięć naukowych tutejszych żaków, i niemniej ważnych i imponujących sukcesów tutejszych gorzelni i winnic. Uogólniając, jest lato, czas festynów i rautów, imprez hucznych, obfitujących w trunki, dzielnych mężczyzn i piękne kobiety. Wszystko to dowolnie mieszane i konsumowane stwarza preteksty wybitnie prowadzące do takich oto zaskakujących, porannych spotkań.

Jego wesoły głos i dobre samopoczucie zaskoczyły go prawie tak bardzo, jak chęć rozmowy z dziwnie bliską nieznajomą.

-Nie mam racji?- parsknął, widząc jej rozbawione spojrzenie.

-Uogólniając, jesteśmy w porcie eD’ or En Blarca, cuchnącym rybą, który mylnie uważany jest przez przejezdnych za centrum, ze względu na przybywających tu tłumnie wiecznie pijanych żaków, korzystających z zachęcająco niskich cen perfidnie rozcieńczonego i doprawionego siarką wina i piwa. Uogólniając dalej, jest faktycznie środek lata, czas tandetnych festynów będących doskonałym pretekstem i wstępem do popijaw, pełnych pijanych, wulgarnych mężczyzn i czerwonych od wydzierania się burdelmam, tudzież pracujących na własny rachunek rumianych dziwek zachęcających do swoich wątpliwych wdzięków. Nie wolno zapominać o psach, szczurach i komarach. Wszystko to mieszane i wstrząśnięte prowadzi nieuchronnie do bólu głowy, niechcianych ciąży i chorób wybitnie zakaźnych.

-Jeszcze nigdy żadna kobieta z takim wdziękiem nie sprowadzała mnie na ziemię, opowiadając o brudzie, smrodzie i ludzkim upodleniu takim tonem, jakby mówiła o budzącej się do życia po zimie łące, rozkwitającej szumem traw i śpiewem ptaków. Niesamowite. Ja jednak, jak najbardziej upodlony zapytam, co w tym wszystkim robisz ty? Z pewnością nie jesteś jedną z tych wesolutkich panienek do towarzystwa, nie wyglądasz mi też na rozpuszczoną studentkę szukająca przygód. Tatuaże, pewność siebie i sposób mówienia świadczą o tym, że musisz być osobą wysoko postawioną i wykształconą. Nie słyszałem jednak, żeby czarodziejki z Gildii miały w zwyczaju spędzać noce z przygodnie poznanymi mężczyznami w gospodach wątpliwej klasy. Wybacz Pani amnezję, której powodem najwyraźniej jest serwowany tu cienkusz, ale który skutecznie uniemożliwia mi skojarzenie, jak to możliwe, że tak niezwykła, piękna i naga kobieta leży u mego boku?

Popatrzyła na niego przeciągle. W ułamek sekundy zrozumiał, że nie dostanie odpowiedzi. Delikatnie ale stanowczo popchnęła go tak, że znowu leżał na plecach. Usiadła na nim okrakiem, nachylając się tak, że ustami muskała jego usta.

-Jesteś Alistair, Ostatni z Pierwszych, potomek Chasa Króla Upiorów i Złotej Aileen z ziem eM’ osdefu. A ja jestem Iskrą, mająca rozniecić ogień w sercach Upiorów Szkarłatnego Cienia. Duchy chcą spać, mój Królu, wołają o spokój wśród gładkich pni Mrocznej Puszczy. To ja, mój Królu, przyszłam do ciebie z bardzo daleka, przez ciemność i chłód. Przynoszę pozdrowienia i słowa pociechy od Pana Chasa i Pani Aileen. Już wkrótce, mój Królu, już wkrótce otworzą się drzwi i będziemy mogli wrócić. Już nic nie stanie nam na przeszkodzie.

Patrzył na nią jak rażony gromem. Jeszcze przed chwilą był pewny, że mimo wszystko ma w łóżku pyskatą magiczkę, która po prostu szukała przygody z łowcą głów. Mylił się. W mig zrozumiał symbole na łopatkach. Ogniste Upiory, Upiory Cienia i Szkarłatu przysłały Iskrę. Nadszedł czas, aby wypełniło się przeznaczenie. Zabójca poczuł, że powietrze w pokoju, przesycone subtelną wonią dzikiej róży delikatnie drga od magicznych fluidów.

-Czekałem tak długo, a każdy dzień był jak rok. Obijałem się wśród pustych twarzy, wśród dźwięków bez znaczenia. Aż w końcu znalazłaś mnie tutaj, wśród tego brudu i hałasu.... Dlaczego nic...?

Nie zdążył dokończyć, bo zamknęła mu usta pocałunkiem. Podniósł się z łóżka i wtulił w nią z całej siły. Pogłaskała go po głowie. Po raz pierwszy od lat poczuł sie bezpiecznie i spokojnie.

bonnie : :
maj 18 2003 -=Chas=-
Komentarze: 1

-=Chas=-

Nie podobało mu się to, co zobaczył. Bielejące w koszach czaszki nie były jego ulubionym widokiem. Z udawaną obojętnością skierował wzrok na stojącą po jego prawicy kobietę. W promieniach zachodzącego słońca jej skóra mieniła się drobinkami złota, odbijającego się tysiącami refleksów w jej ogromnych, szarych oczach. Kobieta była elfką. Patrzyła zimno i obojętnie na przesuwające się u ich stóp orszaki darów z podbitych krain. Z satysfakcją pomyślał o jej wyniosłej postaci spalającej się pod jego palcami poprzedniego poranka, kiedy zasypywał jej miękkie ciało pocałunkami i dotykiem poznawał każdy jego fragment. Obiegł wzrokiem twarze zebranych na uroczystości. Poddani instynktownie chylili głowy pod przeszywającym spojrzeniem Króla. Bali się go. Mieli wrażenie, że z łatwością wdziera się do ich serc i umysłów, odczytując najskrytsze pragnienia, plany i obawy. Spokojne i przenikliwe oczy króla współgrały z szlachetnymi rysami pociągłej, przystojnej twarzy. Na kości policzków, ku wąskim, zdecydowanym ustom biegły kosmyki szarobłękitnych włosów, wysuwających się luźno spod korony. Władca eM’ osdefu, poważny i dumny, budził w swoich poddanych nieopisany szacunek i pokorę. Budził pokorny strach... .
Orszak koszy, półmisków i dzbanów wypełnionych wszelkiej maści kosztownościami przesuwał się powoli. Król Chas Ostatni Z Pierwszych był znudzony i zniecierpliwiony, ale nie okazywał tego. Myśl, że o wschodzie księżyca będzie galopował na rdzawym Chilli, tnąc powietrze na strzępy i zanurzając się w zimnym blasku nowiu, pozwalała mu przetrwać konkwistadorski ceremoniał. Tak jak przed królewską katedrą przewijały się zdobyczne bogactwa, tak samo w jego wyobraźni przemykały obrazy bezkresów jego królestwa, groźnych i tajemniczych, pociągających swą dzikością. Chas coraz bardziej wybiegał myślami poza mury pałacu. Najpierw pędzony wiatrem wpadnie w Dolinę, gdzie wysokie na metr, niesamowicie miękkie i nasycone letnią zielenią trawy falują niczym ocean, zalewając łąki aż po zbocza gór. Oczami wyobraźni widział ścianę lasu wyrastającą z tego zielonego, falującego bezkresu, ciemnego i nieprzeniknionego. Będzie jechał jego skrajem, rozkoszując się zapachem nocy skąpanej w upiornym blasku księżyca, aż natknie się na znajomą szczelinę wśród dzikich, kolczastych migdałowców, a za nią wąską ścieżkę. Znał każdy centymetr tej dróżki, wiedział, w którym momencie należy się uchylić, aby sękaty konar lub giętka gałąź ostrokrzewu nie zwaliła jeźdźca z konia. Przetnie bród dzikiego strumienia, rozlewającego się porozrzucanymi stróżkami na skalistym podłożu. Cień uśmiechu przebiegł po jego twarzy, na myśl o chłodnym dreszczu, jak zawsze odczuwa przekraczając bród. Strzały driad z Mrocznej Puszczy szyją szybko, cicho i nigdy nie chybiają, traktując każdego jak potencjalnego wroga. Jeśli przed przekroczeniem Kryształowego Strumienia nie da umówionego sygnału, jeśli zrobi to za późno... trucizna na grotach działa szybko i bezboleśnie. „Nie wierzę, żeby nie pilnowały przejścia od migdałowców. Strumień to tylko ostateczna decyzja” myślał. Po kilkunastu stajach drogi wyjedzie na polanę. Zatrważająco niezwykłą. Mimo, że duża i pod gołym niebem, zawsze pokryta jest nienaturalnym mrokiem i mgłą. Ale nie zwyczajną mgłą, białą i zimną. Ta jest ciepła, błękitno- szara, rozbłyskująca błędnymi, zielonkawo- szmaragdowymi ognikami. Wśród martwej ciszy puszczy tutaj rozbrzmiewają szepty i westchnienia, jakby całe życie lasu zebrało się właśnie tam i opowiadało sobie po cichu dawne legendy i opowieści. Stojąc i wsłuchując się w głosy, ma się wrażenie, jakby ktoś obok ciebie przechodził, raz po raz mógłbyś przysiąc, że musnęło cię czyjeś ramię, że ktoś położył rękę na twoim barku. Chas nie bał się driad ani upiornych zjaw. Znał ich zwyczaje, rozumiał ich mowę. Unosił się pośród mgły razem z nimi, wsłuchując się w ich historie, w opowieści o ich świecie, w pieśni pełne melancholijnego smutku i słodkiej tęsknoty do promieni słońca, śmiechu ludzi, ciepłego dotyku drugiego człowieka. Kiedy nad ranem melodia ich szeptów gasła, wśród czarnych ja węgiel, grubych i gładkich pni drzew, driady rozniecały magiczne ognie. Tajemnicze mieszanki ziół i kłączy rozbłyskiwały barwami zieleni wysoko, do konarów drzew, tworząc złudzenie świetlistych korytarzy. Wtedy, pomiędzy nimi można było spostrzec delikatne i kruche ciała driad, wirujących w wesołym tańcu, unoszące się zwiewnie we mgle. Szepty zastępowała cicha, ulotna muzyka, przypominająca plusk strumienia i świergot ptaków. Chas i Królowa Driad będą się temu przyglądać wesoło, aż sami dadzą się porwać muzyce i tańcu. Aż do pierwszych promieni poranka, kiedy wszystkie te piękne ognie, melodie i driady znikną tak samo nagle, jak się pojawiły. Wtedy Chas ruszy z powrotem do zamku eM’ osdef, wspominając Święto Nowiu w Mrocznej Puszczy.

bonnie : :
maj 17 2003 -=IskrA=-
Komentarze: 1

Dzień Dobry. Minęła chwilka. Dzień Dobry. Zupełnie trochę inna Bonnie. Dzień Dobry. Bardziej poważna i jeszcze bardziej bezwzględna. Dla siebie i innych. Dzień Dobry. To opowiadanie dla Was. Endżoj.

*** ***

Iskra

   Pierwsza rzecz, z jakiej zdała sobie sprawę po odzyskaniu świadomości, to drobne ogniki pląsające pod ciężkimi, ołowianymi powiekami. Coś miękkiego, delikatnego łaskotało ją po twarzy. Trawa, leżała na trawie. Dookoła unosił się jej subtelny zapach. Odetchnęła głęboko, pozwalając, żeby świeży, życiodajny oddech orzeźwił umysł. Iskra nie otwierała oczu. Rozkoszowała się ulotną chwilą spokoju. Wiedziała, co się za chwilę stanie. Wiedziała, że wokół niej jest jakaś obca, zupełnie nieznajoma przestrzeń. Nie będzie pamiętała gdzie jest i jak się tu znalazła. Chciała obrócić się na plecy, ale próbę udaremnił przeszywający ból prawej nogi. Syknęła zdenerwowana, po czym jeszcze raz, powoli spróbowała. Nadal nie otwierając oczu, usiadła w pozycji półleżącej, podpierając się rękami. Musiało się zbliżać południe, bo jej twarz zalewała fala ciepłych, mocnych promieni. Odgarnęła ręką włosy z ramion, pozwalając, żeby ciepło rozlało się po szyi. Wokół niej panowała cisza i spokój. Było jej tak dobrze, że zdawała się zapomnieć o pulsującej kłującym bólem nodze. W końcu zdecydowała się otworzyć oczy, żeby sprawdzić, co było jego przyczyną. Nachyliła się powoli. Jedwab sukni był podarty i brudny. Z grymasem bólu na twarzy odsunęła skrawki z zakrwawionej łydki, odrywając materiał od zastygłej krwawej rany. Popatrzyła niechętnie na ciągnące się od połowy uda ku łydce rozcięcie. Nie było głębokie i na szczęście nie straciła dużo krwi. Rana jednak była zabrudzona i należało ją jak najszybciej przemyć i opatrzyć. Chociażby prowizorycznie. Iskra rozejrzała się ciekawie dookoła siebie. Leżała na polanie w jakiejś dolinie górskiej, otoczona karłowatymi drzewkami i porozrzucanymi tu i ówdzie głazami. Usłyszała plusk wody. Jakieś 30 metrów od niej, na wschód, rozciągała się ściana lasu. To stamtąd dochodził dźwięk wody. Z ironią pomyślała, że ma szczęście. Opatrzy ranę, napije się i rozpali ogień. Odpocznie, a potem zastanowi się, co dalej, w którą stronę iść. Zaciskając z bólu zęby wstała i zaczęła kuśtykać w stronę, z której dochodził plusk wody. Szła powoli, ostrożnie, żeby nie narażać obolałej nogi na jakiekolwiek potknięcia czy wstrząsy. Im bliżej była lasu, tym bardziej zastanawiało ją wrażenie, jakie robił. Las zdawał się wyrastać gładkim w swym mroku murem. Nie dobiegał z niego najmniejszy odgłos- ani ptaków, tak licznych przecież na krawędziach puszczy, czy chociażby szum liści poruszanych przez wiatr. Ziała z niego pustka i wrogie milczenie, zwiastujące niebezpieczeństwo. Pomimo wszechobecnego ciepła po jej plecach przebiegł dreszcz. Przystanęła na chwilę, próbując przeniknąć wzrokiem ciemność zarośli. Nic nie zobaczyła. Uśmiechnęła się ironicznie, zaklęła pod nosem na tchórzostwo i przesadną ostrożność, i ruszyła w stronę źródła wody. Po kilku metrach zauważyła, że na skalistym, popękanym podłożu, pomiędzy wyłomami w kamieniu wije się całkiem spory i rwący potoczek. Ostrożnie, uważając na śliskie kamienie, znalazła miejsce, w którym woda wpadała w szerszą rozlewinę i prąd był mniejszy. Nie zastanawiając się długo zrzuciła pobrudzoną suknię, po czym parskając jak młody źrebak powoli zanurzyła się w wodzie. Lodowate krople niczym szpilki kłuły każdy skrawek jej ciała, przynosząc ukojenie zbolałej nodze i stawom. Przemyła kilkakrotnie ranę, spojrzała na nią krytycznie. Krew już nie ciekła, osocze zasklepiało rozcięcie. Musiała tylko uważać, żeby jej nie rozerwać zbyt gwałtownymi ruchami. Uznała, że nie musi jej zawiązywać, więc złapała suknię i nie zastanawiając się wrzuciła ją do wody. Zimna woda zaskakująco dobrze poradziła sobie z plamami kurzu i krwi. Rozłożyła ubranie na jednej ze skałek, a sama położyła się obok, pozwalając południowemu słońcu rozlać się na jej miękkiej skórze. Pomyślała, że wypadałoby zebrać myśli, zastanowić się, co dalej. Popatrzyła na wznoszące się na południu pasmo gór. Zimnych, ogromnych, złowrogich. Nie, tam nie ma co iść. Nie przeżyłaby trzech dni. Nawet, jeśli nie zabiłyby jej dzikie zwierzęta i głód, to zimno. Wysokie góry to śnieg, a śnieg to śmierć. Biała śmierć. Zagłębianie się w las też nie miałoby sensu. I tu czyha na nią mnóstwo niebezpieczeństw, a na dodatek nie ma gwarancji, czy za dzień czy dwa marszu nie natknie się na zakręcające z południa zbocza. Najrozsądniejszym byłoby pójście w kierunku północno- zachodnim. Oddalenie się jak najszybciej od tego dziwnego miejsca, które na noc zapewne topi się we mgle i rozbrzmiewa nawoływaniami upiorów. Obojętnie przeciągnęła się na rozgrzanym kamieniu. „Upiorów? A ja kim jestem, jeśli nie upiorem? Kim, jeśli nie zawieszoną na sznurkach czasu marionetką, podrygującą pod dyktando przestrzeni? Jeżeli w tym przeklętym szaleństwie jest odrobina logiki, to ja właśnie jestem taką zjawą, pojawiającą się znikąd i znikającą bez śladu. Jestem pusta jak ich oczodoły i zimna jak dotyk trupich palców. I mnie też nie można zabić.” Myślała Iskra, wygrzewając się w ciepłym, południowym słońcu.

***

bonnie : :
gru 18 2002 ..:: EmocjE ::..
Komentarze: 1

Beethoven powiedział kiedyś, że muzyka jest doskonała wtedy, gdy słuchacz w pełni odczuwa emocje, jakie towarzyszyły kompozytorowi podczas tworzenie utworu. Na tym polega jej geniusz.

 

*** ***

I COULD HAVE LIED

There must be something in the way I feel
That she don't want me to feel
The stare she bares cut me
But I don't care you see so what if I bleed
I could never change just what I feel
My face will never show what is not real

A moutain never seem to have the need to speak
A look that shares so many seek
The sweetest feeling I got from you
The things I said to you were true
I could never change just what I feel
My face will never show what is not real

I could have lied I'm such a fool
My eyes could never never never keep their cool
Showed her and I told her how she struck me
But I'm fucked up now

But now she's gone yes she's gone away
A soulful song that would not stay
You see she hides cause she is scared
But I don't care I won't be spared

I could have lied I'm such a fool
My eyes could never never never keep their cool
Showed her and I told her how she struck me
But I'm fucked up now

I could have lied I'm such a fool
My eyes could never never never keep their cool
Showed her and I told her how she struck me
But I'm fucked up now

Fucked up now

*** ***

... i ...

THIS VELVET GLOVE

Close to my skin
I'm falling in
Someone who's been
Sittin' by the phone
I'm left alone
In another zone
John says to live above hell
My will is well
No one is waiting
For me to fail
My will could sail
Yeah

It's such a waste to be wasted in the first place
I want to taste the taste of being face to face with common grace
To meditate on the warmest dream
And when I walk alone I listen to our secret theme

Your solar eyes are like nothing I have ever seen
Somebody close that can see right through
I'd take a fall and you know that I'd do anything
I will for you

Sailing for the sun
Cause there is one
Who knows where I'm from
I care for you
I really do I really do
Come closer now
So you can lie
Right by my side
Sit alone in the sun
I wrote a letter to you
Getting over myself

Your solar eyes are like nothing I have ever seen
Somebody close that can see right through
I'd take a fall and you know that I'd do anything
I will for you

Your solar eyes are like nothing I have ever seen
Somebody close that can see right through
I'd take a fall and you know that I'd do anything
I will for you

Close to my skin
Someone who's been
I'm a falling in
Disasters are
Just another star
Falling in my yard
John says to live above hell
My will is well
Long to be with
Someone to tell
I love your smell

*** ***

Boli mnie, jasna cholera, bardzo mnie boli. Ciągle od nowa. Najpierw odsunęła się ode mnie ciocia, którą bardzo lubiłam. Potem, w atmosferze skandalu odszedł chłopak, z którym po raz pierwszy w życiu wiązałam jakieś plany na przyszłość. Nie minęła chwila, a straciłam najlepszego przyjaciela- pogubiliśmy się w naszych uczuciach. Wszyscy mi udowadniają, jak złym, bezwartościowym człowiekiem jestem. Ale medal ma dwie strony. Pokazali mi, że człowiek nie jest w stanie wszystkiego znieść. Że nie da się ciągle wstawać i iść dalej. Że nie ma spokoju. Idą Święta. A ja jeszcze nigdy nie czułam się tak samotna wśród bliskich. Tak nieszczęśliwa.

Potrzebuję jakiejś zmiany. Upierdolę sobie rękę.

Tęsknię za Tobą, Maciek. Brakuje mi naszej przyjaźni. Świadomości, że wystarczy zadzwonić. Byłeś moim remedium na smutki. Tęsknię za Tobą.

bonnie : :