-= =-
(...) Nie chcę zamykać oczu
Nie chcę zasypiać
Bo brakuje mi Ciebie
I nie chcę tracić chwili (...) bardzo swobodne tłumaczenie Aerosmith
Uczyłam się Jego rysów: wodziłam delikatnie palcem po czole, nosie, brwiach, ustach. Zanim zasnęłam wsłuchiwałam się w jego uśpiony oddech, patrzyłam na Niego, starając się zapamiętać każdy szczegół. To smutne, jak spragniona byłam kilku zaledwie gestów, i jak wiele dawały mi radości. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego nadal tak bardzo mi Go brakuje.
Spotkałam fantastycznego człowieka. Jedynego. Nie uwierzyłabym, gdybym sama tego nie przeżyła. Przeżyłam i pamięć o Nim pali mnie żywym ogniem. Jest blisko i daleko. Nic nas nie dzieli i nic nie łączy.
-Co to jest? Co Ty robisz?
-Nnnie, nic... .
-Co, będziesz się ciąć?
-Zjedz nogę?
-Dobra, ale beze mnie. Nie chcę na to patrzeć.
-Tia, jakbyś miała jakieś wyjście. Zresztą, nie mam zamiaru się ciąć. Chcę sobie zrobić kanapkę. Z pomidorem. Stąd ten nóż.
-Ughmmm. Myślałam... .
-Za dużo myślisz. Wyluzuj, chociaż raz. Nie czas w końcu uspokoić się?
-Wiesz, że nie potrafię. Potrzebuję emocji i uczuć. Nie chcę być zimna jak ryba.
-Chcesz krzyczeć.
-Chcę krzyczeć.
-Wiesz, potrafię zrozumieć ludzi, którzy się sami ranią. Ból pozwala zapomnieć, a krew... krew to życie, ciepła, tętniąca, czerwona krew... . Widzisz, że skoro leci, to jeszcze nie umarłaś do końca. Bo przecież jest w tobie coś żywego... .
-Jesteś chora. Obie wiemy, że z każdym dniem masz coraz mniej. Wokół ciebie jest zimno, a ty nie możesz powstrzymać poczucia winy.
-Nienawidzisz tej pustej samotnej rzeczywistości, ale jednocześnie chciałabyś się w nią osunąć do końca- nie czuć, nie czekać, nie marzyć... taki bezpieczny ból, który nie zelżeje, ale i nie nasili się... .
-Nienawidzę swojego życia.
-Nienawidzę go.
-=Alistair=-
Stał na kamienistym klifie, odwrócony tyłem do fal roztrzaskujących się o skały. Obserwował jeźdzca, zmierzającego doliną ku ciemnej ścianie puszczy. Pomimo odległości doskonale widział jego błękitno-szare włosy, wąskie, zimne oczy i zaciśnięte ze zdecydowaniem usta. Na palcu prawej dłoni nienaturalnie jasnym blaskiem błyszczał srebrny pierścień, z osadzonym w nim szkarłatnym diamentem. Nad klifem leniwie dryfowała ciepła, gesta mgła, topiąc go w szrao- błękitnym dymie. Uśmiechnął się i wykonał ręką ruch, dając znak przygotowania do rozpoczęcia wymarszu. Stał na środku osady. Dookoła nieo unosiły się gliniane konstrukcje, wysokie na kilka pięter, składające się z dziesiątek małych, ciasnych jam. Na ziemi, u jego stóp, wśród szczątków broni i śmieci, leżało ciało pokonanego wodza. Uklęknął i rękojeścią noża rozchylił mu szczęki. To faktycznie był człowiek.
***
„Wino to przedziwny wynalazek. Jak kobieta. Najpierw człowiek go pragnie, rozkoszując się każdym łykiem, żeby potem zastanawiać się, po cholerę serwował sobie truciznę”. Leniwie przeciągnął się na niewygodnej pryczy, otworzył senne oczy. Musiało dochodzić południe, z zewnątrz zajazdu dochodził właściwy dla tej pory dnia hałas. Ziewnął głośno i ze zdumieniem stwierdził, że jego ręka natrafiła na coś dziwnie miękkiego, co materacem wypchanym słomą być nie mogło. Z przekąsem doszedł do wniosku, że leżące obok niego kłębowisko błękitno- białych włosów musi zapewne należeć do kobiety. Obrócił się na bok i podpierając głowę ręką przyglądał się w sumie mało zaskakującemu odkryciu. Tak, ponad wszelką wątpliwość obok niego leżała kobieta. Całkiem ładna nawet. Miała oliwkową, lekko opaloną skórę. Zauważył, że na łopatkach, symetrycznie po obu stronach kręgosłupa ma wytatuowane jakieś znaki. Delikatnie odgarnął jej włosy, przypatrując się symbolom. Znaki Gildii Czarodziejów- wskazywały na to, że domniemana przyjaciółka posługuje się magią. Zdziwił go jednak chaotyczne runy pod nimi. „Dziwne... o ile się na tym znam, to ten symbolizuje ogień... a ten upiory... ale to nie możliwe, bo to by oznaczało gorejące upiory... a powszechnie wiadomo, że kogo jak kogo, ale upiora spalić się nie da. Upiór ma ta do siebie, że jest lodowato zimny. A może to chodzi o jakiegoś demona...” zainteresował się Alistair. Dotknął tatuażu. Ze zdziwieniem stwierdził, że od wypukłych linii bije zimno... miłe, wibrujące pod dotykiem palców zimno. Przejechał dłonią wzdłuż linii kręgosłupa. Reszta ciała kobiety była zachęcająco ciepła i miękka. Zsunął niżej koc, bawiąc się kosmykami jej włosów. Kiedy popatrzył na jej szczupłą twarz uświadomił sobie, że spod jasnych rzęs przyglądają mu się ciekawie jeszcze odrobinę zaspane, szare oczy. Normalnie w takich sytuacjach należało powiedzieć kilka komplementów, wymienić kilka zdawkowych uwag i zaznaczyć, że pokój opłacony jest do zachodu, więc może zostać tutaj jak długo chce. On natomiast ma zamiar ruszyć w dalszą drogę, naturalnie jak najszybciej i naturalnie sam. Ale to nie była taka zwyczajna, zdawkowa sytuacja do zapomnienia. To, że w gruncie rzeczy nieznajoma obróciła się kładąc na plecach i przeciągając jak kotka, nie zważając na zsunięte pod pępek prześcieradło, nie miało aż takiego znaczenia, jak mogłoby się zdawać. Fakt, że nigdy w życiu nie widział piękniejszej kobiety również nie musiał tu odgrywać decydującej roli. Sleyer był zdania, że sens życia stanowią przygody niosące ze sobą niezapomniane doświadczenia i przeżycia. Kiedy nieznajoma obracała się, zsuwający się koc odsłonił kolejny, niewielki tatuaż na jej brzuchu. Sleyer doskonale znał takie symbole. Pozornie chaotyczne trybale dla niewprawnego oka były tylko plątaniną linii i kształtów. Ale dla tych nielicznych, którzy potrafili rozpoznawać heraldykę magów, były niczym księgi, z których można czytać o właścicielu.
-Nie wiesz, co to za znak, prawda? Rozpoznałeś Gildię, ale nie masz pojęcia, co symbolizuje, który stopień wtajemniczenia i rangę, prawda...?
Miała niski, ciepły głos. Uśmiechnął się i spojrzał spod przymrużonych powiek na jej przebiegły uśmieszek. Milczał, chciał, żeby sama mu powiedziała.
-Pamiętasz, jak się tu znaleźliśmy?
-Jesteśmy w centrum eD’ or En Blarca, mieście słynącym z osiągnięć naukowych tutejszych żaków, i niemniej ważnych i imponujących sukcesów tutejszych gorzelni i winnic. Uogólniając, jest lato, czas festynów i rautów, imprez hucznych, obfitujących w trunki, dzielnych mężczyzn i piękne kobiety. Wszystko to dowolnie mieszane i konsumowane stwarza preteksty wybitnie prowadzące do takich oto zaskakujących, porannych spotkań.
Jego wesoły głos i dobre samopoczucie zaskoczyły go prawie tak bardzo, jak chęć rozmowy z dziwnie bliską nieznajomą.
-Nie mam racji?- parsknął, widząc jej rozbawione spojrzenie.
-Uogólniając, jesteśmy w porcie eD’ or En Blarca, cuchnącym rybą, który mylnie uważany jest przez przejezdnych za centrum, ze względu na przybywających tu tłumnie wiecznie pijanych żaków, korzystających z zachęcająco niskich cen perfidnie rozcieńczonego i doprawionego siarką wina i piwa. Uogólniając dalej, jest faktycznie środek lata, czas tandetnych festynów będących doskonałym pretekstem i wstępem do popijaw, pełnych pijanych, wulgarnych mężczyzn i czerwonych od wydzierania się burdelmam, tudzież pracujących na własny rachunek rumianych dziwek zachęcających do swoich wątpliwych wdzięków. Nie wolno zapominać o psach, szczurach i komarach. Wszystko to mieszane i wstrząśnięte prowadzi nieuchronnie do bólu głowy, niechcianych ciąży i chorób wybitnie zakaźnych.
-Jeszcze nigdy żadna kobieta z takim wdziękiem nie sprowadzała mnie na ziemię, opowiadając o brudzie, smrodzie i ludzkim upodleniu takim tonem, jakby mówiła o budzącej się do życia po zimie łące, rozkwitającej szumem traw i śpiewem ptaków. Niesamowite. Ja jednak, jak najbardziej upodlony zapytam, co w tym wszystkim robisz ty? Z pewnością nie jesteś jedną z tych wesolutkich panienek do towarzystwa, nie wyglądasz mi też na rozpuszczoną studentkę szukająca przygód. Tatuaże, pewność siebie i sposób mówienia świadczą o tym, że musisz być osobą wysoko postawioną i wykształconą. Nie słyszałem jednak, żeby czarodziejki z Gildii miały w zwyczaju spędzać noce z przygodnie poznanymi mężczyznami w gospodach wątpliwej klasy. Wybacz Pani amnezję, której powodem najwyraźniej jest serwowany tu cienkusz, ale który skutecznie uniemożliwia mi skojarzenie, jak to możliwe, że tak niezwykła, piękna i naga kobieta leży u mego boku?
Popatrzyła na niego przeciągle. W ułamek sekundy zrozumiał, że nie dostanie odpowiedzi. Delikatnie ale stanowczo popchnęła go tak, że znowu leżał na plecach. Usiadła na nim okrakiem, nachylając się tak, że ustami muskała jego usta.
-Jesteś Alistair, Ostatni z Pierwszych, potomek Chasa Króla Upiorów i Złotej Aileen z ziem eM’ osdefu. A ja jestem Iskrą, mająca rozniecić ogień w sercach Upiorów Szkarłatnego Cienia. Duchy chcą spać, mój Królu, wołają o spokój wśród gładkich pni Mrocznej Puszczy. To ja, mój Królu, przyszłam do ciebie z bardzo daleka, przez ciemność i chłód. Przynoszę pozdrowienia i słowa pociechy od Pana Chasa i Pani Aileen. Już wkrótce, mój Królu, już wkrótce otworzą się drzwi i będziemy mogli wrócić. Już nic nie stanie nam na przeszkodzie.
Patrzył na nią jak rażony gromem. Jeszcze przed chwilą był pewny, że mimo wszystko ma w łóżku pyskatą magiczkę, która po prostu szukała przygody z łowcą głów. Mylił się. W mig zrozumiał symbole na łopatkach. Ogniste Upiory, Upiory Cienia i Szkarłatu przysłały Iskrę. Nadszedł czas, aby wypełniło się przeznaczenie. Zabójca poczuł, że powietrze w pokoju, przesycone subtelną wonią dzikiej róży delikatnie drga od magicznych fluidów.
-Czekałem tak długo, a każdy dzień był jak rok. Obijałem się wśród pustych twarzy, wśród dźwięków bez znaczenia. Aż w końcu znalazłaś mnie tutaj, wśród tego brudu i hałasu.... Dlaczego nic...?
Nie zdążył dokończyć, bo zamknęła mu usta pocałunkiem. Podniósł się z łóżka i wtulił w nią z całej siły. Pogłaskała go po głowie. Po raz pierwszy od lat poczuł sie bezpiecznie i spokojnie.