Wczorajszy dzień był apogeum czarnej serii, z jednym tylko małym przebłyskiem. Ale od początku.
Olewając naukę na prawo poszłam stosunkowo wcześniej spać, bo około optymalnej godzinki 24. Rano wstałam sobie o 6.45, z zamiarem zdążenia na pociąg do wstrętnych, brudnych, śmierdzących... ups, sory, o tym za chwilę..., no więc na pociąg o 8.12 do...Katowic. Jest jeszcze o 8.58, ale jak mam potem lecieć z wywieszonym jęzorem na uczelnię, to pieprzę taki interes. No więc wyszłam sobie z domku na przystanek, a tu jeb, w połowie drogi przypomniałam sobie, że zapomniałam wykładów z prawa. Naturalnie długa do domu, po schodach, pieprzony domofon, zawsze otwarty, ale jak ja się qrwa spieszę, to zamknięty... drzwi, pokój, wykłady, w między czasie kilka dosadnych epitetów, nerwowych spojrzeń na zegarek i już radośnie biegnę sobie z powrotem na busa. Oczywiście dopiero na miejscu przypomniałam sobie, że przepakowując torbę do plecaka nie przełożyłam portfela... . W stanie wskazującym na wqrwiene wróciłam o domu, rozsiadłam się na krześle i zajęłam czytaniem tych cholernych wykładów, przepakowując uprzednio portfel do plecaka. Na autobus i tak bym już nie zdążyła.
Ale to naturalnie nie koniec. Ponieważ ja nigdy się nie spóźniam, i tym razem nic z tego. Otóż zdążyłam na pociąg o 8.12, nawet na ten o 7.38, bo oba miały opóźnienia 80 minut!!! To jest qrwa skandal!!! I na wykłady z prawa biegłam z zajebiście wywieszonym językiem. Warto było w sumie zdążyć, bo Darek tak się rozkręcił, że lałam non stop. Żarty były tym razem jednak na poziomie, i nie każdy z tych debili na auli kumał o co chodzi. Ale ja kumałam J
Niewątpliwą przyjemność słuchania wykładu zakłócał mi jednak koszmarny katar, szlag mnie trafiał, bo nie mogłam się wysmarkać. Mam taką dziwną schizę, że choćbym się dusiła, to nie smarknę przy innych. Za to potem sobie ulżyłam w kiblu za wszystkie czasy. Właściwie, to na jakieś 15 minut... .
Po prawku miałam nudną makro, baba jest świrnięta, da nam w dupę, już to czuję, nauki w pizdu. Aha. Przeprowadziłyśmy z koleżankami test: przed zajęciami zapytałyśmy na forum grupy, czy ktoś się przygotował, kto ma notatki? Cisza. Jak makiem rozrzucił. Spoko, parchy, ciekawe, co z takim zapamiętaniem kartkujecie. No i naturalnie nie myliłam się, bo jak tylko weszła Pani Dziekan, z którą mamy wątpliwą przyjemność mieć zajęcia, albo wszystkich oświeciło i lecieli na wolnym, albo te kartki przed nimi to nie były listy miłosne do tych krzywych ryjów, tylko cholerna makro!!! Co za pizdy! Mogą spierdalać. Nie rozklimiam tego. Ja mam, daję koleżankom. One mają, dają mi. Na dłuższą metę to każdy sam sobie coś robi, i looz, ale wiadomo, że qrwa, trzeba się dzielić. Denerwuje mnie to bardzo.
Ale to też nie koniec. Zjebaliśmy ze statystyki, będzie przejebane. Najgorszy przedmiot, baba nas udupi. Pierdoli mi to szczerze.
No, o 15 prawo. Szybkie powtórki, notatek przeglądanie i jazda. Koleś jest looźny, ale jak się uprze, to masakra. Dał nam wybór, albo piszemy, albo odpowiadamy. Zwykle w takich sytuacjach podejmowałam złą decyzję, ale tym razem poszłam za większością pisać, i zdałam. Co za wał, uczyłam się kilka godzin, nawet książki nie przeczytałam, i zdałam. A qmpela, co w ogóle nic nie umiała, też. No bajer. I TO JEST JEDYNA JASNA STRONA TAMTEGO DNIA.
Poszłyśmy na piwko, a potem na 17 na wyniki z zarządzania. Dla nieświadomych- drugi termin warunku, jak nie zdamy, to przejebane. No i zaczęła się jazda. O 17 ten profesor nadal pytał. Po godzinie stania w tłumie i kręcenia wałków innym, że najpierw wchodzą starości z wpisami warunkowymi, koleś wychodzi i mówi, że warunki na końcu. Zdenerwowało nas to troszkę, ale lajcik. Czekałam z bardzo fajnymi osobami i poważnie milo spędziłam ten czas. Co prawda po 3 GODZINACH czekania na nasza kolejkę było nam już mniej do śmiechu, ale looz, jesteśmy napinacze, będziemy twardzielami. Czwarta godzina zeszła nam na chronicznym niepokoju, humorek przestał dopisywać. Siedzieliśmy na uczelni od 8 rano, byliśmy zmęczeni i zdenerwowani, a tu godzina 20. Przed 21 dostaliśmy dopiero indeksy. Na 14 osób zdała jedna. Ja nie zdałam. Sqrwysyn. Udupił nas. Wiecie, szkoła prywatna. Jak nie zdamy trzeciego warunku, a szczerze mówiąc, nie wierzę, żebyśmy zdali po tym co widzieliśmy, to co miesiąc 4 dychy więcej do czesnego. Ten ciula nawet nie sprawdza tych testów, wrzuca je do kompa z czytnikiem. Wiadomo, że maszyna może się pomylić, że może jakiegoś punktu nie uznać. Qrde, jak już ktoś ma drugi warunek, mógłby te prace sprawdzić sam, zobaczyć tok myślenia... . Koszmar. Mamy bardzo poważnie przewalone.
Katowicki dworzec, godzina 21. Mnóstwo żuli, bezdomnych, hmmm... takich, którym się nie udało. Wbijam się na peron, kukam, a tu pociąg za godzinę i 10 minut. Jest wcześniej pośpiech, ale te sqrwiałe kanary i tak nie pozwolą jechać. Nawet jakbym czekała, to i tak w Gliwicach porażka, bo ostatni bus o 22.50. Wątpię, żebym zdążyła. Więc poszłam na przystanek autobusowy obok Empika. Tam dla odmiany już lepiej, 10 mil. Sprawa prosta. Droga mi się nieznośnie dłużył, na dodatek na szybie była naklejka i nic nie widziałam. Zresztą, w takiej sytuacji nawet infrastruktura oświetlona nocą słabo by mnie cieszyła. Miałam mętlik w głowie, ni chciało mi się szukać jakichś konkretnych myśli. W G. Byłam o 22.15. Wbiłam się do busa który mijał moje osiedle, pobiłam rekord zapinania z buta, bo przeszłam kawał do domu 2 rzy szybciej niż normalnie, powiedziałam mamie, przytuliłam się, sądząc, że tego potrzebuje i zamknęłam w swoim pokoju i w sobie. Do dupy z taką robotą... .
Dzisiaj nie poszłam na uczelnię. Jestem zajebiście chora, wczoraj się tylko doprawiłam. Siedzę i piszę. Mam chwilkę czasu dla siebie nareszcie. Nie wiem za dobrze, co dalej z tą szkołą. Heh. Cóż, muszę. Wyjścia nie ma. Choćbym miała powtarzać przedmiot do piątego roku, musze tam kiśnieć. Tylko co z planami o przeniesieniu na AE? Nic.Nie przeniosę się. I już.