maj 17 2003

-=IskrA=-


Komentarze: 1

Dzień Dobry. Minęła chwilka. Dzień Dobry. Zupełnie trochę inna Bonnie. Dzień Dobry. Bardziej poważna i jeszcze bardziej bezwzględna. Dla siebie i innych. Dzień Dobry. To opowiadanie dla Was. Endżoj.

*** ***

Iskra

   Pierwsza rzecz, z jakiej zdała sobie sprawę po odzyskaniu świadomości, to drobne ogniki pląsające pod ciężkimi, ołowianymi powiekami. Coś miękkiego, delikatnego łaskotało ją po twarzy. Trawa, leżała na trawie. Dookoła unosił się jej subtelny zapach. Odetchnęła głęboko, pozwalając, żeby świeży, życiodajny oddech orzeźwił umysł. Iskra nie otwierała oczu. Rozkoszowała się ulotną chwilą spokoju. Wiedziała, co się za chwilę stanie. Wiedziała, że wokół niej jest jakaś obca, zupełnie nieznajoma przestrzeń. Nie będzie pamiętała gdzie jest i jak się tu znalazła. Chciała obrócić się na plecy, ale próbę udaremnił przeszywający ból prawej nogi. Syknęła zdenerwowana, po czym jeszcze raz, powoli spróbowała. Nadal nie otwierając oczu, usiadła w pozycji półleżącej, podpierając się rękami. Musiało się zbliżać południe, bo jej twarz zalewała fala ciepłych, mocnych promieni. Odgarnęła ręką włosy z ramion, pozwalając, żeby ciepło rozlało się po szyi. Wokół niej panowała cisza i spokój. Było jej tak dobrze, że zdawała się zapomnieć o pulsującej kłującym bólem nodze. W końcu zdecydowała się otworzyć oczy, żeby sprawdzić, co było jego przyczyną. Nachyliła się powoli. Jedwab sukni był podarty i brudny. Z grymasem bólu na twarzy odsunęła skrawki z zakrwawionej łydki, odrywając materiał od zastygłej krwawej rany. Popatrzyła niechętnie na ciągnące się od połowy uda ku łydce rozcięcie. Nie było głębokie i na szczęście nie straciła dużo krwi. Rana jednak była zabrudzona i należało ją jak najszybciej przemyć i opatrzyć. Chociażby prowizorycznie. Iskra rozejrzała się ciekawie dookoła siebie. Leżała na polanie w jakiejś dolinie górskiej, otoczona karłowatymi drzewkami i porozrzucanymi tu i ówdzie głazami. Usłyszała plusk wody. Jakieś 30 metrów od niej, na wschód, rozciągała się ściana lasu. To stamtąd dochodził dźwięk wody. Z ironią pomyślała, że ma szczęście. Opatrzy ranę, napije się i rozpali ogień. Odpocznie, a potem zastanowi się, co dalej, w którą stronę iść. Zaciskając z bólu zęby wstała i zaczęła kuśtykać w stronę, z której dochodził plusk wody. Szła powoli, ostrożnie, żeby nie narażać obolałej nogi na jakiekolwiek potknięcia czy wstrząsy. Im bliżej była lasu, tym bardziej zastanawiało ją wrażenie, jakie robił. Las zdawał się wyrastać gładkim w swym mroku murem. Nie dobiegał z niego najmniejszy odgłos- ani ptaków, tak licznych przecież na krawędziach puszczy, czy chociażby szum liści poruszanych przez wiatr. Ziała z niego pustka i wrogie milczenie, zwiastujące niebezpieczeństwo. Pomimo wszechobecnego ciepła po jej plecach przebiegł dreszcz. Przystanęła na chwilę, próbując przeniknąć wzrokiem ciemność zarośli. Nic nie zobaczyła. Uśmiechnęła się ironicznie, zaklęła pod nosem na tchórzostwo i przesadną ostrożność, i ruszyła w stronę źródła wody. Po kilku metrach zauważyła, że na skalistym, popękanym podłożu, pomiędzy wyłomami w kamieniu wije się całkiem spory i rwący potoczek. Ostrożnie, uważając na śliskie kamienie, znalazła miejsce, w którym woda wpadała w szerszą rozlewinę i prąd był mniejszy. Nie zastanawiając się długo zrzuciła pobrudzoną suknię, po czym parskając jak młody źrebak powoli zanurzyła się w wodzie. Lodowate krople niczym szpilki kłuły każdy skrawek jej ciała, przynosząc ukojenie zbolałej nodze i stawom. Przemyła kilkakrotnie ranę, spojrzała na nią krytycznie. Krew już nie ciekła, osocze zasklepiało rozcięcie. Musiała tylko uważać, żeby jej nie rozerwać zbyt gwałtownymi ruchami. Uznała, że nie musi jej zawiązywać, więc złapała suknię i nie zastanawiając się wrzuciła ją do wody. Zimna woda zaskakująco dobrze poradziła sobie z plamami kurzu i krwi. Rozłożyła ubranie na jednej ze skałek, a sama położyła się obok, pozwalając południowemu słońcu rozlać się na jej miękkiej skórze. Pomyślała, że wypadałoby zebrać myśli, zastanowić się, co dalej. Popatrzyła na wznoszące się na południu pasmo gór. Zimnych, ogromnych, złowrogich. Nie, tam nie ma co iść. Nie przeżyłaby trzech dni. Nawet, jeśli nie zabiłyby jej dzikie zwierzęta i głód, to zimno. Wysokie góry to śnieg, a śnieg to śmierć. Biała śmierć. Zagłębianie się w las też nie miałoby sensu. I tu czyha na nią mnóstwo niebezpieczeństw, a na dodatek nie ma gwarancji, czy za dzień czy dwa marszu nie natknie się na zakręcające z południa zbocza. Najrozsądniejszym byłoby pójście w kierunku północno- zachodnim. Oddalenie się jak najszybciej od tego dziwnego miejsca, które na noc zapewne topi się we mgle i rozbrzmiewa nawoływaniami upiorów. Obojętnie przeciągnęła się na rozgrzanym kamieniu. „Upiorów? A ja kim jestem, jeśli nie upiorem? Kim, jeśli nie zawieszoną na sznurkach czasu marionetką, podrygującą pod dyktando przestrzeni? Jeżeli w tym przeklętym szaleństwie jest odrobina logiki, to ja właśnie jestem taką zjawą, pojawiającą się znikąd i znikającą bez śladu. Jestem pusta jak ich oczodoły i zimna jak dotyk trupich palców. I mnie też nie można zabić.” Myślała Iskra, wygrzewając się w ciepłym, południowym słońcu.

***

bonnie : :
17 maja 2003, 19:43
no to dobry..

Dodaj komentarz