Komentarze: 4
Mam myśl. Znam się już od jakiegoś czasu, i wiem, że to nic dobrego nie wróży. Rozklimka mi to zalatuje. Długą pisaniną. Brrrr. No więc mam tę myśl. Jestem święcie przekonana o swojej, nazwijmy to, „duchowej atrakcyjności”. Lubię przywyknięcie do myśli, że jestem osoba ciekawą, o bogatej osobowości. I święcie w to wierzę. Ale wiem też, że coś jest zemną nie tak. Że szwankuje mi psyche, że nawet wiem dlaczego, i że absolutnie nie chcę się z tym pogodzić. O wszystko obwiniam mojego ojca parchę naryjną. Mieszkamy pod jednym dachem, a z naprawdę nielicznymi wyjątkami, nie gadam z nim od 5 lat. Nienawidzę go. Ktoś może powiedzieć, że czego się spodziewam, skoro jestem taka wredna i własnemu ojcu nawet „dzień dobry”. A ja na to, że byłam kochana córeczką, wybaczałam wrzaski, bicie, dosłownie znęcanie się psychiczne. Nigdy nie zapomnę dziewczynki skulonej pod drzwiami łazienki, bitej pasem... . A moja mama siedziała w pokoju i paliła peta. Ona zawsze myślała, że lepiej zachować spokój, to szybko ucichnie. Z jednej strony to rozumiem, z drugiej nie mogę Jej tego wybaczyć. Ale nie o mamie tu piszę. O ojcu. Ja chce tylko, żeby on zostawił mnie w spokoju. Żeby się do mnie nie odzywał. Płacze... . To nadal emocje budzi. Boli. Jego głos, kaszel, jak leje i nie zamyka drzwi do kibla... rzygać mi się chce. W trakcie mojej sesji, jak jeszcze mieszkałam w domu, pił. A potem wszyscy mieli pretensje. Szczególnie ciotka, która mi płaci za szkołę. Nawet nie pomyślałam, żeby Jej powiedzieć, że to jeje sqrwiały braciszek tak na mnie destrukcyjnie wpływa. Olałam. O l A Ł A M. Mój kumpel twierdzi, że jak nie możesz czegoś zmienić, to lej na to. Nie przejmuj się. I tak było przez cały ogólniak. Lałam na ojca. Starałam się przynajmniej. Wiesz, z wierzchu normalny dom. Ja tez kulawa nie jestem, babcia i ciotka w hameryce we mnie inwestowały. No, ale sytuacja w domu się odbiła na mnie. Na tej mojej psyche. Pisałam, żadnego zaufania do ludzi. Z jednej strony chroniczny brak miłości, potrzeba bliskości, z drugiej sabotaż i kontrolka. Masakra. Takie problemy powinny mieć dorosłe kobiety, a nie 17- sto letnie smarkule.
No, to mamy już dwa powody nienawiści. Przez duże N Nienawiści. Studia i życie prywatne.
I wiesz co? Tak, jak na to lałam, będąc dzieciakiem, tak teraz nie leje. Ja jebie, jest mi z tym ciężko. Już wcześniej wiedziałam, że cos tracę, że po mnie tata na imprezy nie przyjeżdża, że mi kasy nie daje na nowy płaszczyk (to do Ciebie pije, burzujska suko). Ale spoko, po prostu nie miałam ojca. A teraz czuję, że coś straciłam. Czy mi tego żal? Nie wiem. Nie wiem, co straciłam, nie wiem, jak to jest mieć ojca. Proste.
Studia, życie prywatne i jeszcze pewność siebie. Stale mi powtarzał, że będę sprzątaczką. Albo jako 7, 8- śmio letnie dziecko musiałam słuchać, jak mój najebany tatuś pyta nie reagującą mamę, jak mogli popełnić taki błąd, że mnie mają. Ze jeszcze kiedyś się o to zapytają.
Jejku, jak tak o tym myślę, rozkminiam, to dochodzę do jednego wniosku, jak bardzo się zawiodłam na życiu. Jeszcze przed chwilą ubóstwiałam brata. Teraz coraz krytyczniej do Niego podchodzę, trochę mnie zawiódł. Mama... to jest inna historia. Kocham ją, niech tak zostanie. Jeszcze jakiś czas temu miałam przecież siebie. Swoją zajebana bogatą osobowość. Qrwa, duchowość. A teraz coraz częściej mnie prześladuje myśl, że ja siebie samą tez zawiodłam. ze stałam przed murem z furtkami, ale on i one z biegiem czasu coraz bardziej porastały dzikim winem. Bluszczem. Chaszczami. I furtki, drzwiczki na kluczyk znikały. Bo nie starałam się wystarczająco, żeby je otworzyć. Ostatnio to się nawet na chwilkę odmieniło. Ale to była chwilka. Złudzenia zarosły mnie tak, jak te bluszcze. Ale to tylko epizod. Pozostaje w pamięci cała masa nie-epizodów. Zawiodłam samą siebie......... zawiodłam samą siebie....... .
Tyle. Ktoś przez to przebrnął? Przemyśliwo na stronę. Dużo ale jeszcze mało. Ale jakoś tak się otwieram. Podoba mi się to. Podoba mi się to wyrzucanie z siebie.
A ta myśl. Że nigdy nie chciałam się przyznać, że mam swoje słabości. Że mnie meczą. A teraz się przyznaję. Katarzis, czy jak to się pisze. Rozklimianie pani ekonomistki, z założenia bez wyobraźni i trzeźwo patrzącej na świat. Wypowiadam się jak jakaś panienka, nie do końca zrównoważona i do przesady charyzmatyczna. Taka z kilku blogów niżej. Tfu. Na czerwono.