Archiwum 23 sierpnia 2002


sie 23 2002 proza II dla Was?
Komentarze: 8

Dziękuję. Za to, co napisaliście w komentarzach do mojej prozy. Tylko dzięki Wam zostawię tej prozy drugi ślad. Tylko co Wy chcecie od kropek, he? W tym tekście każda kropka to jak kropla deszczu, oddzielająca myśli. Ale słowo skauta, będę uważać na kropki.

 

Jeszcze sama do końca w to nie wierze, co tu się dzieje. Ja nie powinnam być taka otwarta. Bo pojawi się ktoś i to zniszczy. Przypadkiem, jednorazowo tu wpadnie i namiesza. Chyba za szybko się otwieram... . Ale wiecie co?! Chce mi się krzyczeć, że to otwieranie mi się podoba. Że jest mi z tym dobrze. Podejmę więc ryzyko, i nareszcie zacznę mówić. Nawet dla tych kilku chwil... wolności. To dobre słowo? Dobre, bo siedzę i uśmiecham się pod nosem. Tak, chyba jakieś szczęście usiadło mi na chwilkę na ramieniu.

 

Ten tekst napisałam dla impulsu z otoczenia. Nie chciałam w nim dużo zmieniać. Mam do niego jakiś sentyment. Dużo w nim mnie. Stary tekst, jak ten poprzedni zresztą. Ale jakoś nie mogę go skasować. Wiadomo.

 

Obrócił się i z ociąganiem podniósł na nią wzrok. Zdążył jeszcze uchwycić smutek w jej oczach. Przykre zaskoczenie. Ale tylko przez ułamek sekundy. Bo zaraz zatrzepotały w nich zimne płomienie gniewu. Bolesnego gniewu. Znał ten wyraz twarzy. Z pod delikatnie przymrużonych powiek patrzyła na niego zimno i z wyrzutem. Zacisnęła usta. Rysy twarzy momentalnie stężały. Nie wyrażały żadnych emocji. Siedziała nieruchomo, patrząc na niego. Tylko te oczy... . Jeszcze przed chwila migoczące oddaniem, pożądaniem, a teraz nieprzeniknione jak morska toń.

(...)

-Zależy mi na tobie- wycedziła przez zaciśnięte zęby. Wbił wzrok w podłogę.

-Zależy mi też na mnie. Nie pozwolę się ranić. A ty to właśnie robisz. I to w najgorszy z możliwych sposobów. Dajesz mi nadzieje, żeby po chwili ją odebrać. Wiesz, od dawna, że wiele dla mnie znaczysz. Nie ukrywałam tego. Ale też się nie narzucałam. A teraz...-  jej głos zadrżał na sekundę. Podniósł wzrok. Nie patrzyła na niego, miała spuszczoną głowę. Zauważył dwie łzy, spadające na złożone na kolanach dłonie. Jednak kiedy znowu podniosła wzrok, oczy miała suche. Suche i zdecydowane.

-Dziewczyna mają zwyczaj wierzyć, że są w stanie zmienić chłopaka. Że potrafią być dla niego najważniejsze. Doskonale wiesz, o czym mówię. Ja nie jestem wyjątkiem. Wierzę, że gdybyś dał mi szansę, byłbyś ze mną szczęśliwy. Bo ja byłabym szczęśliwa z Tobą. Że to ja jestem tą jedyną, dla ciebie. Ale ty mi tej szansy nie chcesz dać. Bo się boisz. Bo jesteś zatwardziały w swoim uporze.

(...)

Pamiętał, jak kiedyś zapytała go, czy nie ma czasami wrażenia, jakby szczęście przelatywało mu miedzy palcami, niczym ziarenka piasku, przez jego nieudolność, nieuwagę. Teraz miał taki wrażenie, jak nigdy dotąd. Ale te palce były sparaliżowane niezdecydowaniem. I coraz większą złością. Na siebie, na nią i na cały świat.

-Czego ty ode mnie chcesz, co? Żebym zapomniał o przeszłości, jak ślepiec szedł dalej w przyszłość? One, te inne, też wierzyły, że to na zawsze, na dobre i złe. Ale odeszły,

rozumiesz... . Ja nie mam zamiaru znowu cierpieć... .

-Więc zostań tu sam, sam ze swoimi wątpliwościami. Sam z ziarenkami piasku na łóżku, na tym samym, na którym przed chwilą wierzyłeś, że to ma sens. A każdej nocy te ziarenka będą rosły, i gniotły coraz bardziej, aż w końcu nie będziesz już ich czuł, tak przywykniesz, uodpornisz się, nawet na takie uczucie, jak ból. A wtedy ciebie już nie będzie. Pomyliłeś się, pomyliłeś niebo z gwiazdami odbitymi nocą od powierzchni jeziora. I dopiero blady świt ci to uzmysłowi, kiedy będziesz go witał sam.

(...)

Parsknęła tylko, wrzuciła ostatnią książkę do torby i wyszła z pokoju. Musiała wyjść jak najszybciej, z jego mieszkania, z tej cholernej kamienicy. Schować się w ciemnym zakamarku. Uderzyć pięścią w ścianę i rozpłakać się z bólu. Z emocji, które z takim trudem pohamowywała. Z żalu, z pretensji i z zawodu. Z własnej naiwności, uzasadnionej naiwności! Tak, do diabła, z uzasadnionej, bo jemu na niej zależy, może i ma wszelkie podstawy, żeby tak myśleć. Tylko ze on się boi. Boi. Wybiegła z klatki. Zimne powietrze uderzyło w nią. Spostrzegła, że nie wzięła bluzy. Zmarznę, pomyślała. Zapięła kurtkę i poszła szybko w stronę przystanku. O powrocie nie było mowy. Szła szybko, prawie biegła. Tak, niech wiatr chłodzi, niech bije w twarz, ostudza szybkie emocje. Och, gdyby tak mógł wedrzeć się do duszy, zniszczyć i potargać ból, wywiać go precz, zamrozić wrzącą krew, wrzącą złość. Żeby tylko zapomnieć. Żyć jak dawniej, bez rozdzierającego upokorzenia. Bez żalu, złości i pretensji. Tak, wietrze, wiej, wiej w twarz, wysuszaj łzy cisnące się do oczu. Mroź jeszcze bardziej kostniejące ręce, pod dotykiem których jeszcze przed chwilą pulsowało jego ciało. Zatrzyj z dłoni wspomnienie jego skóry. Z ust jego ciepło. Namiętność. Żeby tylko zapomnieć. Nie cierpieć, nie wspominać tego, czego nigdy nie będzie się miało.

bonnie : :